Idą chłody i świeże śliwki powoli już znikają ze sklepowych półek. Mi jednak udało się, rzutem na taśmę, dorwać jeszcze parę niemrożonych. Część z nich uległa bezpośredniemu pochłonięciu, część jednak posłużyła jako składnik aromatycznego, a spożywanego na ciepło, także rozgrzewającego, sosu.
Sos ma zastosowanie właściwie do większości dań: naleśników, ryżu na słodko, kaszy jaglanej, jako polewa do ciasta, do spożycia samodzielnego, do sałatki z rukoli zamiast octu balsamicznego ( jeśli ktoś go nie znosi tak jak ja ) i wiele innych wg. wyobraźni.
Składniki:
- 230g śliwek świeżych lub mrożonych
- 4 szt. śliwek suszonych ( dla podkreślenia śliwkowego aromatu )
- 70g banana
- 1 łyżka syropu z agawy lub innego słodziwa, jeśli w rezultacie będzie za mało słodkie
- 1 gwiazdka anyżu
- 1 płaska łyżeczka cynamonu
- szczypta gałki muszkatołowej
- szczypta imbiru
- szczypta chilli
- 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
- 3 krople ekstraktu migdałowego ( opcjonalnie )
- 1 łyżeczka oleju
- woda
- opcjonalnie można dodać odrobinę goździka, ale trzeba uważać, żeby nie zdominował pozostałych przypraw, bo ma on dość mocny aromat
Zestawiamy do ostygnięcia, następnie mielimy w blenderze na jednolity sos. Kolejny ważny krok - przelewamy do naczynia przez sito, przecierając za pomocą drewnianej łyżki lub pałki. Dzięki tej czynności sos stanie się kremowy, aksamitny i pozbawiony drobinek przypraw-szczególnie jest to polecane, jeśli ktoś, tak jak ja, rozdrabniał przyprawy w moździerzu.
Korygujemy słodycz sosu. Jeśli dla kogoś jest za kwaśny, dosłodzić np. syropem z agawy. Na koniec dodajemy szczyptę chilli, tak na czubek łyżeczki. Wówczas sos będzie pełnił funkcję rozgrzewającą. Taki żar z opóźnionym zapłonem, najpierw słodycz owocu a za chwilę wzrost temperatury w gardle :)
Ja swój sos spożyłam jako dodatek do ryżu ugotowanego na słodkim mleku. Bardzo fajnie skomponuje się także z kaszą jaglaną, czy wszelkimi innymi "kaszowymi" puddingami. Smacznego :-)